Jest 30 stycznia 2023 roku. Stoję na brzegu lasu, gdzieś pomiędzy Ciółkowem a Sokołowem. Czubki sosen kołyszą się na wietrze, a zimne powietrze wypełnione śnieżnymi drobinkami, pędzi po otwartej przestrzeni i smaga moje policzki. Nikt nie chciał towarzyszyć mi w poszukiwaniach w tę paskudną pogodę, ale uparłem się żeby tu przyjechać właśnie dzisiaj, w 155-tą rocznicę spadku deszczu meteorytowego pod Pułtuskiem. Chciałem stanąć w miejscu, w którym fragmenty rozerwanego w atmosferze meteoroidu, uderzały z impetem o zmarzniętą ziemię. Spojrzeć na okolicę skutą mrozem i spróbować wyobrazić sobie jak mogło to wszystko wyglądać na żywo.
Czytaj dalej →Konrad
Dwunastak z bukowego lasu
Budzik w telefonie wyrwał mnie z błogiego snu oznajmiając, że zaczyna się właśnie nowy dzień. W pracy miałem dosyć intensywny tydzień i czułem, że potrzebuję więcej odpoczynku niż zwykle. Właściwie do ostatnich minut poprzedniego dnia, zastanawiałem się czy bardziej wypocznę leżąc na kanapie i nic nie robiąc, czy wręcz przeciwnie – forsując zamarznięte bagna w starorzeczu Narwii. I o ile jeszcze wczoraj wyraźnie skłaniałem się do tego ostatniego, to już o poranku nie byłem do końca pewien. Otworzyłem jedno oko i zerknąłem na pogodę w smartfonie, żeby sprawdzić czy oby na pewno nie będzie padało. A następnie z powrotem zamknąłem. Gdybym był umówiony z kolegą, jak ostatnio, to miałbym chociaż jakiś większy motywator do zebrania się z łóżka, ale że tym razem miałem odbyć samotną wyprawę to stwierdziłem, że jednak jeszcze pośpię. I chyba faktycznie na chwilę zasnąłem, gdy przez moją głowę mimowolnie zaczęły się przewijać obrazy analizowanych wczoraj map: Topograficzna Mapa Królestwa Polskiego z 1843 roku, elipsa spadku meteorytów opracowana przez Samsonowicza w 1952, współczesne zdjęcia satelitarne oraz obrazowanie LIDAR. Wszystko to wymieszało mi się razem, trochę na jawie a trochę we śnie i nałożyło na siebie, nawet lepiej niż wtedy gdy próbowałem to zrobić w programie graficznym. Moje myśli ponownie skoncentrowały się na tych miejscach, które znajdowały się w obszarze spadku meteorytów i które jednocześnie były w XIX wieku niedostępne dla pierwszych poszukiwaczy. Zabagnione lub porośnięte gęstą roślinnością, a dzisiaj równie nieprzyjazne z powodu trudnego dojścia, czy też nieoczywiste z innych względów. Zwłaszcza jedno z tych miejsc jawiło mi się jako najbardziej nadziejne. Z jednej strony oddzielone wodą, z drugiej grzęzawiskiem usianym mozaiką zdradliwych, głębokich na pół metra rowów. Tym razem pojawiło się jednak okienko pogodowe, dzięki któremu dojście od strony owego turzycowiska powinno być dosyć proste. W nocy temperatura spadła bowiem mocno poniżej zera więc cały ten podmokły teren powinien być dzisiaj ścięty lodem. Połączenie kropek było jak zastrzyk kofeiny, który błyskawicznie wyrwał mnie z półsnu. Słodko śpiącej obok mnie żonie dałem buziaka, poszedłem do kuchni, wstawiłem wodę na kawę i zacząłem pakować graty. Za oknem było jeszcze szaro a niebo na wschodzie zaczynało się dopiero rozjaśniać.
Czytaj dalej →Sarniaki
Krzyśka poznałem całkiem niedawno. Spotkaliśmy się na jednym ze wspólnych wypadów z Astrokosmo. Szybko okazało się, że jest nam po drodze: zarówno jeżeli chodzi o pomysły na następne wyprawy, jak i geograficznie, bo trasa którą jeżdżę pod Pułtusk, biegnie przez miejscowość w której Krzysiek aktualnie mieszka. Obaj szukaliśmy jakiejś sensownej alternatywy dla metody poszukiwań stosowanej przez Astrokosmo, która polega na systematycznym i bardzo skrupulatnym przeczesywaniu kolejnych fragmentów wybranego obszaru elipsy. Wykrywacz jest wtedy podkręcony do bezwzględnego maksimum, przez co wzbudza się o najmniejsze źdźbła trawy, ale jednocześnie oferuje możliwie największy zasięg. Poruszając się powoli, wzdłuż osi wyznaczonych przez rozciągnięte wcześniej sznurki orientacyjne, można w ten sposób sprawdzić dany teren niezwykle dokładnie. I chociaż ta metoda już nie raz okazała się skuteczna, to jednak nie była dla żadnego z nas odpowiednia. Zarówno ja, jak i Krzysiek, potrzebowaliśmy w poszukiwaniach nieco więcej adrenaliny, nawet gdyby miało to być kosztem efektywności. I faktycznie, na naszych późniejszych wyprawach adrenaliny absolutnie nie brakowało.
Czytaj dalej →Kosmiczna pożoga
Stary, ślepy na jedno oko i chyba bezdomny kundel, wędrował sobie zachodnim brzegiem morza, w poszukiwaniu bóg wie czego. Widok który rozpościerał się na wschodniej części nieboskłonu, zupełnie go nie zachwycał. Pewnie widział to już setki, albo i tysiące razy. A może po prostu z racji tego, że jest psem, to zupełnie wszystko mu jedno czy morze ma kolor granatowy, niebieski, lazurowy czy też seledynowy. Albo czy promienie słońca kąpiącego się gdzieś na horyzoncie, rzucają blask w naszą stronę. Oślepiający a jednocześnie magiczny i porywający oczy by patrzeć nawet przez przymrużone powieki.
Czytaj dalej →Stary las pod Wielgolasem
Po dojechaniu na miejsce i wyłączeniu silnika, uderzyła mnie wszechobecna cisza. Tak głęboka i przejmująca, że aż dzwoniła w uszach. Słońce było już wysoko i malowało na horyzoncie soczyste odcięcie pomiędzy zielenią a błękitem. Gdzieniegdzie wkradały się w ten pejzaż ciepło żółte połacie dopiero co skoszonego zboża. Ucieszył mnie ten widok, bo zanim dojechałem na miejsce, właściwie do ostatniej chwili, nie miałem pewności czy zastanę tu teren dostępny do poszukiwań. Tymczasem, chociaż był to początek sierpnia, to wiele pól było już skoszonych a nawet przeoranych. Nie mogłem sobie wymarzyć lepszych okoliczności do poszukiwań.
Czytaj dalej →