Nadeszła w końcu prawdziwa, śnieżna zima. Był 30 stycznia 2023 roku, a ja stałem na brzegu lasu gdzieś pomiędzy Ciółkowem i Sokołowem. Czubki sosen kołysały się na wietrze. Zimne powietrze wypełnione śnieżnymi drobinkami pędziło po otwartej przestrzeni i smagało moje policzki. Nikt nie chciał mi towarzyszyć w poszukiwaniach w tę paskudną pogodę, ale uparłem się, żeby tu przyjechać właśnie tego dnia, w 155 rocznicę spadku deszczu meteorytowego pod Pułtuskiem. Chciałem stanąć w miejscu, w którym fragmenty rozerwanego w atmosferze meteoroidu uderzały z impetem o zmarzniętą ziemię. Spojrzeć na okolicę skutą mrozem i spróbować wyobrazić sobie, jak mogło to wszystko wyglądać na żywo.
Czytaj dalej →Dwunastak z bukowego lasu
Wpadłem w wir poszukiwań jak śliwka w kompot. To, co kiedyś było dla mnie pewnego rodzaju odległą egzotyką, czyli wyszukane w prasie pojedyncze informacje o współcześnie odnalezionych meteorytach, nagle stało się zupełnie realnym tu i teraz. Poznałem niezwykłych pasjonatów, z którymi miałem okazję szukać skarbów ramię w ramię. Niektórzy z nich byli amatorami jak ja, inni starymi wygami. Wszystkich nas łączyło to samo marzenie o odnalezieniu pierwszego bądź kolejnego kosmicznego skarbu. Dzięki temu byłem naocznym świadkiem nowych znalezisk, zanim jeszcze jakakolwiek wzmianka o nich wypłynęła na światło dziennie, a nawet miałem możliwość trzymać te okazy przez chwilę w ręku. Widziałem także swój sukces w zasięgu ręki i oczywiście pragnąłem go tak samo mocno jak na początku tej przygody.
Czytaj dalej →Robactwo
Znalezisko Janusza nie mogło być ostatnim meteorytem z tego spadku. Wszystko wskazywało na to, że kolejne tkwią w ziemi i nadal czekają na odkrycie. Jedyne, co trzeba było zrobić, to przejść z wykrywaczem taką drogą, na której te jeszcze nieodkryte okazy się znajdują. Ba, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić – ironizowałem. Cały ten obszar meteorytowego spadku ma grubo ponad sto (!) kilometrów kwadratowych, pełnych łąk, lasów i bagien.
Czytaj dalej →Echa przeszłości
Powietrze wypełniała morska bryza. Stary, ślepy na jedno oko i chyba bezdomny kundel wędrował sobie zachodnim brzegiem morza w poszukiwaniu bóg wie czego. Wspaniały widok, który rozpościerał się na wschodniej części nieboskłonu, zupełnie go nie wzruszał. Pewnie widział te wschody słońca już setki albo i tysiące razy. A może po prostu z racji tego, że jest psem, było mu wszystko jedno. Ja z kolei wlepiałem oczy w promienie słońca kąpiącego się gdzieś na horyzoncie i rzucającego blask w naszą stronę. Oślepiający, a jednocześnie tak magiczny i porywający oczy, by patrzeć nawet przez przymrużone powieki. Fale nie zdążyły się jeszcze do końca wyciszyć po wczorajszej niepogodzie i intensywnie obmywały brzeg, przesuwając w tę i z powrotem mniejsze kamyki, które los zaprowadził na mieliznę.
Czytaj dalej →